Z właściwą dla siebie częstotliwością piszę kolejny syberyjski post. Tym razem o pierwszej dalszej wyprawie od momentu, kiedy tu przyjechałam. Rosyjska 'majówka' zbiegła się w czasie z polską więc można powiedzieć, że tradycji stało się zadość i jak co roku - pierwsze majowe dni spędziłam w górach i to nie byle jakich, bo Ałtajskich ;-)
Ałtaj to kraina dość rozległa; za Wikipedią...
...system górski w Azji Środkowej, na terytorium Rosji, Kazachstanu, Chin i Mongolii. Rozciąga się na długości ponad 2000 km od równin pustyni Gobi ku północnemu zachodowi, rozszerzając się w części zachodniej. Ałtaj dzieli się na trzy części: Właściwy (wysoki), Mongolski i Gobijski.
My wybrałyśmy się na tereny Ałtaju właściwego, a dokładniej - do Republiki Ałtajskiej ze stolicą w Gornoałtajsku, który to z kolei jest miejscem wypadowym (jeśli kilkuset kilometrową trasę można nazwać <wypadem>) w najciekawsze i najbardziej malownicze miejsca tego regionu.
Po kilkunastu godzinach podróży autobusem z Tomska do Gornoałtajska trafiłyśmy do naszych przewodników - Tolunaj i Jana, z którymi spędziłyśmy kolejne dni w Ałtaju. Tolunaj i jej rodzice (nasi gospodarze w Gornoaltajsku) to rodowici Ałtajcy, natomiast Jan, mąż Tolunaj jest Tuweńcem. Podczas tych kilku dni dowiedziałyśmy się od nich rzeczy, jakich pewnie nie opowiedziałby nam żadem ruski* przewodnik.
*Gwoli ścisłości: Ruski znaczy Słowianin, a Rosjanin to obywatel Federacji Rosyjskiej, zatem Ruscy, Ałtajcy, Tuweńcy Ewenkowie czy Buriaci to ogólnie Rosjanie.
Zostałyśmy przywitane przez naszych gospodarzy wg tradycji ałtajskiej; mama Tolunaj, Swietlana, każdej z nas ''ścierała'' suszony jałowiec na dłonie i przedstawiała się pełnym imieniem i rodowym pochodzeniem wypowiadając powitalne słowa. Potem jałowiec musiałyśmy wrzucić do pieca, żeby tam spalił się - na szczęście. Następnie czekało nas rytualne wypicie herbaty po ałtajsku tzn. zielonej zmieszanej obficie z mlekiem, do tej mieszanki wsypuje się talkan - sproszkowane ziarna jęczmienia i na koniec dodaje się odrobinę soli. Nie, nie jest to niesmaczne, po prostu specyficzne i jak najbardziej da się pić. Po paru razach (bo herbatę pije się w Rosji na okrągło) już się przyzwyczaiłyśmy i z Ałtaju m.in. przywiozłam sobie 0,5 kg talkanu ;-)
Nasz pierwszy wieczór w Ałtaju uświetnił koncert na typowych ałtajskich instrumentach: topshur czyli coś podobnego do lutni, tylko z prostym gryfem i główką z kluczami; flet, który miał jakieś swoje cechy szczególne i swoją nazwę oraz khomus popularny w wielu wschodnich kulturach. Charakterystyczne jest dla Ałtajców, jak i Tuweńców tzw. garlovoje pjenije czyli, jak się właśnie dowiedziałam, śpiew alikwotowy - wiki świetnie tłumaczy o co chodzi, więc ja tylko dodam, że śpiew ten robi oszałamiające wrażenie w połączeniu z instrumentami. Warto posłuchać na You Tube.
Z Gornoałtajska ruszyliśmy Czujskim Traktem na południe. Jest to droga ciągnąca przez góry Ałtaju aż do granic z Mongolią. Malownicza trasa, podczas której krajobraz zmienia się zaczynając od obrośniętych lasami górskich zbocz, po kamieniste góry, u podnóży których wypasają się na płaskich łąkach owce, krowy i konie. Czujski Trakt biegnie wzdłuż rzek Katuń i Czuji, które w połączeniu z górami tworzą malowniczy krajobraz. Miałyśmy szczęście, bo trafiłyśmy na okres kwitnięcia maralnika czyli syberyjskiej sakury, jest to fioletowy kwiat obrastający zbocza ałtajskich gór.
Niemniej należy wspomnieć, że tak jak wiele znaczących w Rosji magistrali drogowych czy kolejowych, tak i budowa Czujskiego Traktu została okupiona śmiercią wielu ludzi...
Podczas naszej drogi zatrzymywaliśmy się w ważnych dla Ałtajców miejscach, m.in na perevalach czyli przełęczach. W miejscach tych należy wg Ałtajców zachowywać się cicho i spokojnie, mają one bowiem swoją energię i siłę, należy też złożyć dary w postaci czegoś do jedzenia, zawsze podwójnie, np. 2 ciastka. Składając ofiarę można prosić duchy o to, co dla nas ważne, dziękować im. Najczęściej w takich miejscach drzewa obwieszone są wstążkami w jasnych barwach. Nie wspominałam chyba, ale Ałtajcy wyznają szamanizm. Nie należy jednak wypytywać - szczególnie szamanów- o arkana ich praktyk. Ałtajcy są bardzo uduchowieni, wierzą w duchy przyrody oraz duchy przodków. Czują się bardzo związani z przyrodą, nie chcą w nią ingerować. Dlatego np. nie chodzą po górach, nie ma tam szlaków turystycznych itp. Góry to dla nich miejsca obdarzone wielką mocą, z którą nie należy ''zadzierać''. Najważniejsza dla nich góra to Biełucha, czyli najwyższy szczyt Ałtaju. Ale rodowici Ałtajcy raczej się na nią nie wspinają. Jest to atrakcja i wyzwanie bardziej dla doświadczonych alpinistów i poszukiwaczy przygód.
Podczas naszej jazdy Czujskim Traktem zatrzymaliśmy się również w jednym z najważniejszych ałtajskich miejsc kultu, czyli w Kałbak Tasz. Jest to na pierwszy rzut oka miejsce wyglądające dość niepozornie, tworzy je zwałowisko skał i kamieni, wokół wszędzie rozciągają się kamieniste zbocza gór a tuż obok płynie rzeka Czuja. Nie są to jednak zwykłe głazy, bowiem znajduje się na nich ponad 5 tys. naskalnych rysunków pochodzących z neolitu (albo i starszych). Rysunki przedstawiają zwierzęta, jak i ludzi. Często trzeba było dłużej wpatrywać się, żeby coś zobaczyć, ponieważ rysunki pochodzą z różnych epok i te najstarsze były już trudno widoczne. Można więc porównać, jak styl i ryt ewoluowały przez tysiąclecia.
Dwa dni spędziłyśmy również u krewnych Tolunaj w maleńkiej wiosce - Tjendze. Otoczona górami i rzeczkami dla mnie była miejscem, z którego nie byłoby potrzeby nigdzie wyjeżdżać. Cisza, spokój i niesamowita przyroda! Do tego rodzina, u której mieszkałyśmy była urocza. Dobrzy ludzie, którzy mimo że sami nie mieli wiele, dzielili się wszystkim i gościli nas jak królewny. To było świetne doświadczenie zobaczyć, jak zwykli ludzie radzą sobie w skrajnych warunkach, gdzie drzewka owocowe nie chcą rosnąć, a pogoda zmienia się, jak w kalejdoskopie - same byłyśmy świadkami - jednego dnia +20 stp. a na drugi od rana pada śnieg... Tam też miałyśmy sposobność pójść do prawdziwej ruskiej bani i nie jest to bynajmniej to, o czym pisałam wcześniej. Prawdziwa ruska bania, taka na wsi, to właściwie mały osobny drewniany domek. Jest tam piec, tak jak w saunie, ale też zbiornik z gorącą wodą, zimna woda jest w wiadrach, czerpakiem mieszasz sobie taką, jaka Ci odpowiada i myjesz się. Mydliny spływają - no własnie- chyba do ziemi, bo szamba nie ma i tym sposobem najpierw grzejesz się parą, a potem zażywasz kąpieli. No i trzeba dodać, że na wsiach ludzie nie mają łazienek w domu (no może co poniektórzy); osobno jest wychodek z dziurą w ziemi i bania.
W drodze powrotnej do Gornoałtajska pojechaliśmy jeszcze do jednego z kurortów narciarskich Manżerok, mają tam co prawda jedną kanapę 4os ale jest kilka tras narciarskich plus trasy na biegówki. My skorzystaliśmy i wjechaliśmy kanapą na ponad 2 tys. m - widoki świetne; góry, jeziora i rzeki.
Ostatnią naszą wycieczką był wyjazd na Jezioro Teleckie uważane przez wielu ludzi za Bajkał Ałtaju ;-) Jezioro jest ogromne, otoczone wysokimi górami, w których można spotkać niedźwiedzie i wiele innych zwierząt. Na miejscu wypożyczyliśmy motorówkę i razem z naszym sternikiem pojechałyśmy na kilkugodzinną wycieczkę po jeziorze. Na początku naszej przejażdżki trochę padało więc gdzieniegdzie była mgła i można było poczuć się trochę upiornie, szczególnie kiedy zatrzymaliśmy się w najszerszym miejscu jeziora, a pod nami było jakieś 300 m głębin i dookoła kompletna cisza i nikogo więcej, no prócz kompanów. Na szczęście pogoda zmieniła zdanie i wyszło słońce, co dało fajny efekt: nad częścią jeziora niebo zasnute było ciemnymi chmurami, a góry wyglądały zza mgły, a nad drugą niebieskie niebo i piękne słońce. Nasz sternik zawiózł nas m.in. do wodospadu Korbu. Miałyśmy szczęście, że był to poniedziałek - turyści już wyjechali i miałyśmy wodospad "dla siebie".
Na następny dzień wróciłyśmy do Tomska zaliczając po drodze kilkugodzinne stanie w korkach w Nowosybirsku. Podsumowując była to niezwykle pouczająca wycieczka, podczas której dowiedziałam się wiele nie tylko o kulturze Ałtajców czy innych narodów Syberii, ale o realiach życia w Rosji w ogóle. Zresztą, nasi rozmówcy sami pytali o wiele rzeczy w Polski czy Europie. Porównywaliśmy i konfrontowaliśmy nasze poglądy i było to cenne dla obu stron.
Jeśli mi się uda to chciałabym jeszcze kiedyś wrócić w Ałtaj. Pojechać do Kosz Agasz - ostatniego miasta, do którego może wjechać turysta, bowiem znajduje się ono przy strefie przygranicznej z Mongolią. Tamtejszy krajobraz jest zupełnie inny, niż ten który my widziałyśmy, a ludzie tam dostają specjalny dodatek socjalny, tylko żeby tam mieszkali i zasiedlali pobliskie tereny. Miło by było pojechać Ust Koksy i Tiungur żeby popatrzeć na Biełuchę i poczuć jej energię i moc ;-)
Kolejny wpis za miesiąc, a tymczasem pora ruszać dalej; Bajkał i kraina zabajkalska, a potem dalej dalej na wschód aż do Władywostoku mam nadzieję ;)